Face lifting “tak jak Bozia przykazała”

Zarówno w Polsce, jak i na świecie utrzymuje się tendencja wśród pacjentów do wybierania raczej mniej inwazyjnych metod poprawy wyglądu. Jednak, jak zwracają uwagę specjaliści, czasami, np. w przypadku znacznego zwiotczenie tkanek policzków i szyi, nie ma skuteczniejszej metody, niż chirurgiczny face lifting.

O utrzymującej się od lat tendencji do małoinwazyjności w medycynie estetycznej zapewnia w rozmowie z portalem rynekestetyczny.pl dr Andrzej Ignaciuk, prezes Polskiego Towarzystwa Medycynye Estetycznej i Anti-Aging. Jak informuje z danych światowych jakimi dysponuje wynika, że znacznie rośnie liczba pacjentów medycyny estetycznej w stosunku do pacjentów chirurgicznych.

– Prawdopodobnie obawa przed kryzysem też powoduje, że pacjenci te droższe zabiegi, jakimi zwykle są zabiegi chirurgii plastycznej, chcą oddalić w czasie – mówi nam dr Andrzej Ignaciuk.

Prof. Kazimierz Kobus, twórca i wieloletni szef Kliniki Chirurgii Plastycznej w Polanicy częściowo zgadza się ze stwierdzeniem, że małoinwayzjne procedury zastępują tradycyjne operacje.

– Przykładowo, w przeszłości, w przeroście mięśni żwaczy, co powodowało, że twarze były, mówiąc kolokwialnie “kwadratowe”, operowało się tradycyjnie, resekując nadmiar tkanek, bo nie było innej metody. Operacje były dosyć trudne i nie zawsze dawały dobre efekty – mówi prof. Kobus i dodaje, że teraz wystarczy wstrzykiwanie toksyny botulinowej, żeby zmniejszyć objętość mięśni, osłabić je i poprawić tym samym wygląd pacjenta.

– To jest taki klasyczny przykład mniejszej inwazyjności, w porównaniu do rozwiązań wcześniejszych – przyznaje chirurg.

Chirurgia też się rozwija

Prof. Kazimierz Kobus zwraca uwagę na fakt, że w całej medycynie, w całej chirurgii, nie tylko plastycznej, istnieje tendencja do zmierzania w stronę małej inwazyjności. Jednak z drugiej strony obecnie wykonuje się operacje kosmetyczne bardzo rozległe, które kiedyś były nie do pomyślenia.

– Przykładowo jeśli pacjent ma zniekształconą szczękę, żuchwę, nos i brodę, to żeby efekt był zadowalający i dla chirurga, i dla pacjenta, zaczyna się zwykle od operacji szczękowych, potem dokłada się do tego rynoplastykę, czy też operację związaną z osteotomią bródki. Jeżeli wszystkie te działania się zsumuje, wychodzi rozległa interwencja chirurgiczna – tłumaczy prof. Kobus.

Podkreśla, że tego typu operacje są możliwe do przeprowadzenia tylko przez najlepiej wyszkolonych chirurgów, natomiast zwykły chirurg, który na codzień zajmuje się wyłącznie chirurgią estetyczną, takiej operacji nie wykona. – Chcę jednak powiedzieć, że takie możliwości istnieją i operacje tego typu są przeprowadzane – dodaje.

Jak podsumowuje prof. Kobus coraz bardziej rozszerza się wskazania do operacji kosmetycznych, nawet w tych przypadkach, które kiedyś kwalifikowano jako niemożliwe do wykonania lub zbyt trudne i ryzykowne.

Blaski i cienie małoinwazyjności

Prof. Kazimierz Kobus zauważa, że trend do małoinwazyjności ma także swoje cienie.

– Na przykład kiedy przychodzi pacjentka ze zwiotczałymi tkankami policzków i szyi, to jedynym wyjściem, zwłaszcza przy dużym zwiotczeniu, jest na dobrą sprawę face lifting „tak jak Bozia przykazała” – mówi prof. Kobus. – Z tym, że jeśli to ma być dobrze zrobione, jest to operacja trwająca nawet cztery godziny, zwłaszcza jeśli poza skórą napina się także tkanki głębsze, po to żeby efekt utrzymał się przez okres co najmniej pięciu, sześciu lat – dodaje.

Według niego są to operacje trudne i niemożliwe do przeprowadzenia przez wszystkich, w związku z czym szuka się małej inwazyjności, poprzez stosowanie np. tzw. złotych nici. – To jest z mojego punktu widzenia bzdurą – stwierdza prof. Kobus.

Jego zdaniem jest to półśrodek, który w jakimś bardzo ograniczonym czasie powoduje niewielką poprawę. Prof. przekonuje, że trzeba sobie zdać sprawę, że za pomocą takich metod nadmiaru tkanek się nie usunie, a przecież w tych przypadkach w gruncie rzeczy problem jest związany właśnie z nadmiarem skóry, tkanki podskórnej i z osłabieniem napięcia warstwy mięśniowo-powięziowej.

– Nie da się tego oszukać. Tak więc jeśli ktoś nie potrafi wykonać face liftingu i będzie próbował stosowania metod marginalnych i pseudozastępczych to jeśli nawet jakąś poprawę uzyska, będzie ona niewielka i krótkotrwała – tłumaczy prof. Kazimierz Kobus.

Ponadto, zawraca uwagę na fakt, że techniki te mogą wiązać się z groźbą określonych powikłań. Dodaje że w gruncie rzeczy wszyscy starają się, by operacje były mniej rozległe, chociażby ze względu na sam nakład pracy lekarza.

– Ja też wolę zoperować pacjenta w trakcie półgodzinnego seansu, niż operować cztery godziny. To jest ludzkie i zrozumiałe. Trzeba jednak mieć przede wszystkim na względzie bezpieczeństwo pacjenta oraz wynik leczenia – wyjaśnia profesor. – Nie tylko ten krótkotrwały, ale długoterminowy – podkreśla.

Jego zdaniem należy pamiętać, że to co dla jednego chirurga jest do zaakceptowania, np. nawet bardzo złożony, rozległy zabieg operacyjny, to dla innego lekarza może być barierą nie do pokonania. W jednym przypadku ryzyko jest minimalne, a w drugim może dojść do nieszczęścia.

– Innymi słowy, czynnik ludzki jest najistotniejszy – stwierdza prof. Kazimierz Kobus.


Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>